ŁADUJĘ

Jaskinia Kong Lor, motocyklowa pętla i laotański Nowy Rok w trasie

laos ; posągi buddy

Jaskinia Kong Lor, motocyklowa pętla i laotański Nowy Rok w trasie

Laos jest prawdziwym rajem dla miłośników jazdy na motorze lub skuterze. Wielbicieli jednośladów przyciągają tu przepiękne krajobrazy, małe natężenie ruchu drogowego i setki cudów natury do zobaczenia. Wielu turystów z zagranicy to właśnie tu po raz pierwszy w życiu prowadzi skuter – na słynnych laotańskich pętlach motocyklowych. Jedna rozpoczyna się w miejscowości Thakhek w centralnym Laosie, druga zaczyna się w Pakse i prowadzi przez plantacje kawy na południu kraju. My wybraliśmy tę centralną trasę, prowadzącą do olbrzymiej jaskini Kong Lor.

 

Tego typu mapkę z przydrożnymi atrakcjami motocyklowej pętli można otrzymać w wypożyczali skuterów

W przewodnikach znajdziemy informację, że na przemierzenie całej motocyklowej pętli z Thakheku potrzebujemy co najmniej 3 dni. Dwa pierwsze prowadzą spokojną drogą przez wspaniałą krainę gór, rozlewisk i jaskiń. Natomiast ostatni dzień polega na przejechaniu sporego odcinka po ruchliwej autostradzie. By uniknąć ulicznego gwaru, zdecydowaliśmy się dojechać do jaskini Kong Lor, a następnie wracać tą samą drogą z powrotem. W ten sposób spędziliśmy 4 dni na skuterze, ścinając zakręty w najpiękniejszych zakątkach Laosu. Było tym ciekawiej, że na trasę wybraliśmy się w trakcie obchodów buddyjskiego Nowego Roku.

W skrócie nasza motocyklowa pętla wyglądała tak, ale więcej szczegółów poniżej 🙂


Dzień I: Thakhek – Ban Thalang
120 km

laos ; Motocyklowa pętla z Thakhek

Jeden z widoków, który można podziwiać na motocyklowej trasie Thakhek – Kong Lor

W drogę zabraliśmy tylko mały plecak, zaś reszta bagaży została w wypożyczali. Właściciel skutera zaopatrzył nas również w mapę, dzięki której mogliśmy wyjechać z Thakheku, omijając ewentualne patrole policji. W Laosie i Tajlandii zdarza się bowiem, że mundurowi wymuszają na turystach niewielkie łapówki z powodu braku międzynarodowego prawa jazdy. Nasza czarna półautomatyczna Yamaha (70 000 kipów za dzień wynajmu) od początku sprawowała się bez zarzutu i po kilkunastu minutach byliśmy już za miastem. Szybko wyrosły przed nami zalesione, wapienne wzgórza, skrywające w sobie całe mnóstwo jaskiń. My tego dnia odwiedziliśmy trzy z nich.

laos ; Motocyklowa pętla z Thakhek ; laotańskie dzieci

Nasi gospodarze z wioski Ban Nahouangoua

Pierwszą była Tham Pa Fa – czyli tzw. Budda Cave (11 km na wschód od Thakheku). Nie należy ona do wyjątkowych cudów natury, ale wiąże się z nią ciekawa historia. Jaskinia została odkryta przypadkiem w 2004 roku przez miejscowego chłopa, polującego na nietoperze (uznawane przez Laotańczyków za prawdziwe delikatesy!). Jednak nie sama jaskinia okazała się niezwykłym znaleziskiem, lecz ukryte w niej średniowieczne statuetki Buddy najróżniejszych rozmiarów. Od tej pory jest to miejsce religijnego kultu, zastawione kadzidłami i kolorowymi lampkami. Panie z pobliskich wiosek przesiadują tu całe popołudnia, mamrocząc modlitwy i kasując turystów po piątce za wjazd (plus jeszcze 3000 kipów za obowiązkową spódniczkę dla dziewczyn). My jednak nie narzekaliśmy, bo w środku panował przyjemny chłód i mogliśmy w spokoju zaplanować całą trasę.

laos ; jaskinia

Taki pejzaż wynurza się z jaskini Tham Xien Liap 

Dalej ruszyliśmy 9 kilometrów na północ do wioski Ban Nahouangoua, by odwiedzić już znacznie mniej popularną pieczarę. Nie było tu cennych średniowiecznych posążków, tylko wielki gipsowy Budda pomalowany złotą farbą. Wokół niego kilkuletni chłopcy pocinali w piłkę, korzystając z orzeźwiającej temperatury. Szybko jednak przerwali grę i przyłączyli się do naszego spaceru. Ewidentnie czuli się gospodarzami, bo co chwilę odkrywali przed nami kolejny skalny twór. Na koniec – mimo naszych protestów – obdarowali nas jeszcze garścią małych stalaktytów.

Laos ; wyschnięte jezioro

Rowerek wodny marki „Panda”, czekający na lepsze czasy

Najbardziej spektakularnym miejscem tego dnia była jednak jaskinia Tham Xien Liap (14 km od Thakheku). Liczyła ponad 200 metrów długości i kilkanaście wysokości. Po jej wapiennych korytarzach wspinaliśmy się razem z parą czeskich turystów. Jaskinia mieściła w sobie małe jezioro, które w porze deszczowej znacznie wykraczało poza granice skalnej groty i zamieniało się w duży wypoczynkowy akwen. My mogliśmy jednak podziwiać tylko spaloną słońcem ziemię i bajkowe rowerki wodne, które pod osłoną bambusowych garaży, wyglądały co najmniej groteskowo.

laos ; wspinaczka ; dom na palach

Mekka fanów wspinaczki, czyli recepcja Green Climbers Home

Cały ten dzień obfitował w przepiękne krajobrazy skalistych wzgórz i rzecznych rozlewisk. Po drodze zajrzeliśmy też do Green Climbers Home – wioski wspinaczkowej, która z powodzeniem przyciąga amatorów skałek z całego świata. Nasze umiejętności w tej dziedzinie nie są zbyt wielkie, dlatego ruszyliśmy dalej z mocnym postanowieniem wyciągnięcia z szafy butów na ściankę po powrocie do domu. Zresztą już sama jazda na skuterze karmiła nas cudownym poczuciem niezależności.
I dzień: 120 km

Dzień II: Ban Thalang – wioska Kong Lor
150 km

Jedyną atrakcją Ban Thalang są w zasadzie dwa pensjonaty, oferujące turystom schludne, drewniane chatki (50 000 kipów za domek). Jednak jest to wystarczająco dużo, by to właśnie tę wioskę uznać za doskonałe miejsce na wypoczynek podczas pokonywania pętli. Przytulny domek z łazienką, kamienne stoliki nad strumieniem, ładny widok i domowa kuchnia – czegóż więcej potrzeba! Postój w Phosy Guesthouse był jednym z bardziej nastrojowych noclegów w całym Laosie. Tym bardziej, że zrobiliśmy sobie tu zielony wieczór. Jedynym minusem były dochodzące z oddali miarowe basy. W wigilię buddyjskiego Sylwestra testowano nagłośnienie na rozstawionej jakiś kilometr dalej scenie. Mimo to wyspaliśmy się znakomicie i wypoczęci ruszyliśmy w dalszą drogę.

laos

Przytulne drewniane domki pensjonatu Phosy Guesthouse

Ten dzień też obfitował w ciekawe miejsca i widoki. Zaraz za wioską zwróciły naszą uwagę błękitne jeziora pełne wysuszonych kikutów drzew. Są to sztuczne rozlewiska, które powstały po wybudowaniu tamy na rzece Nam Theun. Zalane przez wodę lasy obumarły i w ten sposób powstały te niecodzienne pejzaże.

laos ; uschnięte drzewa

Widoki przy drodze, tuż za wioską Ban Thalang

Kilkanaście kilometrów dalej zatrzymujemy się przy przydrożnych skałach, na których wyryte są wizerunki Buddy.

Natomiast w miejscowości Lak Sao, gdzie bezskutecznie próbujemy znaleźć otwartą kawiarnię (bo przecież południe Laosu słynie z kawowych plantacji!), zostajemy zaproszeni na świątynny lunch. Taki poczęstunek w pagodzie nie jest niczym nadzwyczajnym. Buddyjscy mnisi zjadają swój ostatni posiłek przed południem. Zwykle otrzymanej jałmużny jest znacznie więcej niż wspólnota może przejeść. Dlatego nadwyżką żywią się rodziny usługujące w świątyniach. Bywa jednak, że nawet tutejsi „kościelni” nie mogą podołać otrzymanym porcjom i wtedy z poczęstunku korzystają pozostali odwiedzający. Tym razem padło na nas i po chwili pojawiają się przed nami półmiski smażonej ryby, bambusowe koszyczki pełne sticky rice (specjalna odmiana ryżu popularna w Laosie i Tajlandii) i talerze morning glory (coś na wzór podsmażanych liści szpinaku). Są też miseczki z podstępnymi sosami, ale tych wolimy unikać. Wiemy już, że określenie spicy ma zupełnie inne znaczenie w Azji niż w Europie i nawet Marek nie dorównuje Laotańczykom w ich umiłowaniu do pikantnych potraw.

laos ; buddyjska świątynia

Świątynny poczęstunek w Lak Sao

Ponownie z gościnnością spotkaliśmy się też po południu, kiedy dotarliśmy do zaznaczonych na naszej mapie zimnych źródeł. Woda w niewielkich jeziorkach była naprawdę rześka. Dobrze nam to zrobiło, bo tego dnia termometr pokazywał ponad 30 stopni. Tylko my pływaliśmy w strojach kąpielowych. Laotańczycy natomiast pluskali się w pełnym rynsztunku, tj. w dżinsach i koszulkach. Zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić. Miejscowych też nie oburzał nasz negliż, bo przywykli do wszelkich „dziwactw” ze strony turystów. Zresztą większość rodzin, która tu przyjechała wcale nie miała zamiaru się kąpać. To raczej obfity piknik jest sednem prawie każdej rodzinnej wycieczki w Laosie (tak samo jest w Tajlandii). Niezależnie czy rodzinka odwiedza świątynię, podziwia wodospad czy zasuwa po górach, niemal zawsze taszczy ze sobą siaty z jedzeniem. Tu też dziesiątki rodzin zapłaciło symboliczną kwotę wstępu (5 000 kipów), by po prostu zjeść obiad poza domem. Zresztą już pora zacząć świętowanie. W końcu jutro Nowy Rok. To dlatego dzieciaki naciągają rodziców na kolorowe balony, z głośników leci laotańskie techno, a piwo leje się strumieniami. My też musieliśmy wykręcać się od kolejnych poczęstunków Laobeer, bo do naszego noclegu w wiosce Konglor pozostało ponad 50 km.

laos

Dragon Cave – jeden z najciekawszych przystanków na naszej motocyklowej wyprawie

Nie możemy też nie wspomnieć o odwiedzonej przez nas tego dnia Dragon Cave (20 000 kipów) – naszym zdaniem najładniejszej jaskini na całej pętli. Jej fantastyczne stalaktyty i stalagmity można było podziwiać w pełnej krasie, bo jaskinia jest doskonale oświetlona. Zmieniające się barwy światła sprawiały, że te same formacje skalne zyskiwały zupełnie inny charakter.
II dzień: 150 km

Dzień III: Jaskinia Kong Lor i z powrotem do Ban Thalang
150 km

Cała motocyklowa pętla jest wycieczką po jaskiniach, ale wszystkie one bledną przy majestacie i rozmiarach jaskini Kong Lor. Tej największej i najsłynniejszej w całym Laosie. Trudno tu mówić o jej wyjątkowym pięknie, bo przez 8 długich kilometrów nie widać prawie nic prócz punktu, na który pada akurat światło latarki (można ją za darmo wypożyczyć w budce z biletami). Na szczęście jaskini Kong Lor nie trzeba przemierzać na piechotę. Po prostu się ją przepływa. W wąskiej drewniane łodzi, w której prócz sternika mieści się jeszcze 3 pasażerów. Taka przyjemność kosztuje 50 000 kipów i trwa od dwóch do 3 godzin. Przepłynięcie jaskini w jedną stronę to niecała godzina, ale w planie wycieczki jest jeszcze godzinny odpoczynek wśród straganów i bud z jedzeniem po drugiej stronie Kong Lor-u.

laos; konglor cave

Tu z naszą tajską koleżanką – Siri, z którą przemierzaliśmy czeluści jaskini Kong Lor w jednej łodzi

Może Laotańczyków taka przerwa cieszy, ale dla nas 15-minutowy postój był aż za długi. Szczególnie w Nowy Rok, kiedy na konglorski festyn przybywa tysiące miejscowych, w powietrzu unosi się zapach podrobów i grillowanych kurzych nóżek, a wszelkie rozmowy zakłóca laotańskie techno. W rezultacie turyści z Europy, snujący się wśród straganów z chińszczyzną, przypominali tu wyrzucone na brzeg ryby, które marzą o powrocie do jaskiniowego jeziora.

laos ; konglor cave

Ruszamy odkryć piękno jaskini Kong Lor

Nie oznacza to jednak, że jaskinia Konglor nie jest godna odwiedzin. Wręcz przeciwnie. Wrażenie, jakie robi przemierzanie jej ciemnych czeluści jest zupełnie unikatowe. Chyba każdy czuje się trochę niepewnie, przyzwyczajając wzrok do konglorskiej ciemności. Przerywnikami w jej kontemplowaniu są chwile, kiedy trzeba pobrodzić w jeziorze (dlatego najlepiej zaopatrzyć się w gumowe buty i krótkie spodnie), podczas gdy przewodnik przepycha łódź przez mieliznę. Jest też czas na odkrycie jej naturalnego piękna, bo w pewnym momencie łódka zatrzymuje się przy skalnej wysepce, którą należy przejść na piechotę. To jedyna część pieczary, w której zamontowano oświetlenie. To też jedyne miejsce, gdzie zwiedzający zdołają sobie zrobić selfie. Resztę pochłania ciemność.

laos ; stalaktyty ; stalagmity ; stalagnaty

 W czeluściach Kong Lor-u

Jaskinia Kong Lor wypluła nas ze swych czeluści już sporo po południu. Dlatego nie zwlekając długo, ruszyliśmy na skuterze w powrotną drogę do Ban Thalang dzieliło nas jeszcze 150 kilometrów.

laos ; beerlao ; buddyjski nowy rok ; latotański nowy rok

Buddyjski Nowy Rok i jedna z przydrożnych imprez

Pierwsze 50 km minęliśmy przez praktycznie puste ulice i wioski. Wszyscy bawili się przecież na festynie w Kong Lor. Dopiero nieco dalej obserwowaliśmy skromniejsze sposoby na świętowanie Nowego Roku. Schemat zawsze ten sam: rodzina lub grupa przyjaciół, zgormadzona wokół polowego stolika. Na stoliku przekąski i krata Laobeer. A w ręku mikrofon do karaoke i wąż ogrodowy (tudzież wiadro z wodą) do polewania każdego, kto przypadkiem pojawi się na drodze. Laotańczycy świętują Nowy Rok wielkim 3-dniowym śmigusem-dyngusem, nie pozostawiając na nikim suchej nitki. Oblany musi być nawet każdy święty posążek.

laos ; buddyjski nowy rok ; laotański nowy rok

Nasz pierwszy laotański śmigus-dyngus. Z początku jeszcze taki skromny

Z początku myśleliśmy, że jako turyści jesteśmy wyłączeni z tego zwyczaju, bo jedynym „polewaniem” były szklanki zimnego piwa proponowane nam przy drodze. I symboliczna szklaneczka wlana nam dosłownie za kołnierz przez laotańską babcię, spotkaną w przydrożnej restauracji. Jednak okazało się, że w Nowy Rok Laotańczycy dopiero się rozkręcali…
III dzień: 150 km

Dzień IV: Ban Thalang – Thakhek
100 km

… nazajutrz byliśmy już atakowani wodą bez oporów. Prosto z wiader i szlaufów. Co prawda wykręcaliśmy różnego rodzaju slalomy drogowe, by uniknąć kolejnych ataków. Głównie po to, by uniknąć zamoczenia aparatu fotograficznego, bo w laotańskim skwarze takie krótkie prysznice był nawet miłym odświeżeniem.

laos

Chwila relaksu przy wodospadzie Tad Song Sou

Czwartego dnia zdążyliśmy również zobaczyć wodospad Tad Song Sou i wykąpać się w jeziorze Tha Falang. W obu tych zakątkach byliśmy zupełnie sami. Dlatego relaks przed wodospadem pozwolił nam odpocząć od noworocznego gwaru, a do kąpieli w źródełku nie zakładaliśmy nawet strojów.

laos ; impreza w laosie

Noworoczny festyn pod jaskinią Tham Xang

Zupełnie inaczej było natomiast w ostatnim punkcie naszej motocyklowej wycieczki – Jaskini Słonia czyli Tham Xang (4 km od  Thakheku). W samej jaskini trwały nabożne modlitwy i polewanie wodą posągów Buddy, ale przed nią odbywał się prawdziwy noworoczny karnawał. Udało nam się z niego wykręcić dopiero po szklaneczce Laobeer i chwili wspólnych pląsów przy techno-lao. Na odchodnym trafiła nas jeszcze foliówka z wodą rzucona w naszą stronę przez grupkę kilkuletnich urwisów.

laos ; buddyjski nowy rok ; laotański nowy rok

W Thakheku imprezy na ulicy i wodne walki trwały prawie do północy

Cóż, musimy przyznać, że Laotańczycy naprawdę potrafili się bawić. Przez całe trzy dni – od śniadania do północy. Bo później znów ulice stawały się senne i ciche. Laotańczycy bawili się w dzień, ale za to dokładnie przez cały dzień, sięgając bez oporów po mikrofon do karaoke i podrygując przy mocnych basach, niezależnie od wieku. Przy hektolitrach piwa, ale bez awantur. Nie widzieliśmy też, by ktokolwiek złościł się za niespodziewany zimny prysznic. Nawet, gdy został zaatakowany z wiadra, z przejeżdżającego właśnie pick-up’a. Dlatego to właśnie Laos zapisał się w naszej pamięci, jako najweselsze państwo w całej Azji.

LEAVE A COMMENT

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: