Najpiękniejsze miejsca wokół jeziora Inle Lake
Domy na palach, pływające ogrody, rybacy wiosłujący stopą i piękne drewniane klasztory – tak wygląda krajobraz najsłynniejszego birmańskiego jeziora. Równie prawdziwym widokiem są też łódki z zagranicznymi turystami i stragany z pamiątkami. Jednak choć Inle Lake nie jest miejscem dziewiczym, to z pewnością wciąż należy do najpiękniejszych w całej Birmie.
Poranny połów na jeziorze Inle
Na blogach można przeczytać, że Inle Lake męczy natłokiem turystów. Sami jednak wcale tego nie odczuliśmy. Być może dlatego, że marzec to już końcówka turystycznego sezonu? A może zasługą było rozpoczęcie naszej wyprawy po jeziorze od południa? Zdecydowana większość turystów lokuje się bowiem najpierw w Nyaungshwe i stamtąd wyrusza na wycieczkę łódką. My natomiast po 2-dniowym, samodzielnym trekkingu dotarliśmy na do spokojnego Inthein, znajdującego się po drugiej stronie jeziora.
Tu przeczytacie więcej o trekkingu z Kalaw do Inle Lake.
1. Nyaung Ohak
Sieć wodnych kanałów widziana ze wzgórza w Inthein
Samo Inthein nie leży na brzegu Inle Lake, lecz przy gęstej sieci kanałów, które do niego prowadzą. Dlatego turyści często pomijają tę wioskę planując, swoją wycieczkę. Zupełnie niesłusznie! Z Inthein rozpościera się przepiękny widok na pola ryżowe i okoliczne trasy wodne. By móc go podziwiać, wystarczy wspiąć się na wzgórza tuż za wioską, gdzie znajduje się kompleks stup, znany jako Nyaung Ohak. Spacer w jedną stronę zajmuje zaledwie kwadrans, a panorama naprawdę na długo pozostaje w pamięci.
Kilka ujęć z jeziora:
2. Shwe Inthein Paya
W wiosce nie można też przegapić kompleksu świątynnego Shwe Inthein Paya. Jest to prawdziwa dżungla kilkuset stup, zbudowanych w różnych epokach i stylach. Najstarsze przypominają nieco architekturę Baganu. I rzeczywiście część z nich powstała w XIV wieku na rozkaz króla Anawrathy, władcy Baganu.
Sprzedawczynie szali pod jedną z zabytkowych świątyń na terenie kompleksu Shwe Inthein
Tu przeczytacie więcej o wizycie w Baganie
Jednak zdecydowana większość stup pochodzi z XVIII i XIX stulecia. Najgęstsze skupisko kamiennych czedi (inna nazwa birmańskiej stupy) znajduje się natomiast na wzgórzu, do którego prowadzi zadaszony krużganek. Podążając nim do świętego miejsca, mijamy przy okazji dziesiątki stoisk z pamiątkami. Ten świątynny market jest jednym z najciekawszych w całej Birmie. Dlatego poświęciliśmy mu niemal tyle samo uwagi, co samej świątyni, buszując po stoiskach w poszukiwaniu idealnej drewnianej statuetki Buddy.
Stupy Shwe Inthein
Przemierzenie gęstego lasu świętych czedi trochę potrwało, dlatego postanowiliśmy pozostać w Inthein na noc. W wiosce nie było żadnego hostelu, więc czekała nas kolejna noc w namiocie. Ułatwieniem dla „noclegu na dziko” była możliwość umycia się w jednym z wodnych kanałów, tak jak robili to mieszkańcy wioski. Nasze przyłączenie się do birmańskiej toalety wywołało małą sensację, bo nikt z turystów nie zostaje w Inthein po zachodzie słońca. Dlatego, co chwilę ktoś podchodził do nas z propozycją wynajęcia łódki i przetransportowania nas do hotelu. Dopiero po kilku odmowach, przestano się nami interesować. Ostatecznie rozbiliśmy namiot na obrzeżach wioski u stóp wzgórza Nyaung Ohak, pod cudownie rozgwieżdżonym niebem.
3. Rejs po jeziorze Inle Lake
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od targowania się o cenę rejsu po jeziorze Inle Lake. Pod tym względem rozpoczęcie wycieczki z turystycznego Nyaungshwe jest znacznie łatwiejsze i wycieczkową łódkę (mieszczącą max. 4 osoby) wynajmiemy już za 18 000 kiatów. Paradoksalnie, w pozbawionym Inthein turystów, zorganizowanie wodnej wycieczki okazało się znacznie trudniejsze. W końcu udało nam się znaleźć rybaka, który zabrał nas na swoją łódkę za 30 000 kiatów. Wspólnie ustaliliśmy interesujące nas przystanki i ruszyliśmy w trasę.
Nasz sternik przy pracy
Jezioro Inle liczy sobie 22 km długości i mniej więcej tyle mieliśmy do przebycia. Trasę przemierzaliśmy w długiej, drewnianej łodzi, zaopatrzonej w niewielki silnik spalinowy. Dla wątpliwej wygody pasażerów, łódka wyposażona była również w plastikowe krzesełka. Nie były to najstabilniejsze siedzenia, ale dzięki temu nim łatwiej było strzelać z aparatu do przepływających obok rybaków.
„Tańczący” rybak
Bo to właśnie rybacy z plemienia Intha są tu największą atrakcją. A ściślej mówiąc ich niesamowity sposób wiosłowania nogą, dzięki któremu nazywani są „tańczącymi rybakami”. Widowiskowe są też zarzucane przez nich sieci, przypominające gigantyczne plecione rożki. To właśnie dzięki tej niepowtarzalnej sztuce łowienia Inle Lake stało się wizytówką Birmy, przyciągającą turystów z całego świata. Zachwyt odwiedzających blokuje z kolei wszelkie próby unowocześnienia tej formy połowu. Dlatego Inle Lake staje się powoli sztucznie podtrzymywanym skansenem, w którym jednak nadal znajdziemy wiele prawdziwego uroku.
4. Phaung Daw Oo Pagoda
Phaung Daw Oo Pagoda
Pierwszym naszym postojem była pagoda Phaung Daw Oo, uznawana za najświętsze miejsce w stanie Szanów. Swoją sławę świątynia zawdzięcza 5 niewielkim posążkom Buddy, które dziś przypominają niewielkie złote bałwanki. Amorficzne kształty figurek są zasługą wiernych, którzy w nabożnej czci oblepiają je złotymi płatkami, kupowanymi tuż przed świątynią.
Kiedyś to były posążki Buddy
Najwięcej odwiedzających gromadzi się tu w październiku podczas festiwalu, kiedy figurki w złotej łodzi odwiedzają okoliczne wioski. Jednak birmańscy pielgrzymi przybywają tu przez okrągły rok.
5. Pływające ogrody
Pływające ogrody
Dalej trasa prowadziła przez soczyście zielone pola uprawne, falujące na powierzchni wody. Żyjący na jeziorze Birmańczycy opanowali bowiem do perfekcji uprawę warzyw w tych nietypowych warunkach. Dlatego przemierzając jezioro mija się liczne pływające ogrody. Głównie uprawia się w nich pomidory, ogórki oraz warzywa strączkowe, a także kwiaty, które wykorzystywane są do świątynnych ofiar. Większość tutejszych płodów ziemi (choć raczej należałoby powiedzieć: płodów wody) pnie się po rozwieszonych tyczkach.
Wyławianie wodorostów
Wieśniacy pielęgnują swoje uprawy wprost z łodzi. Jednak nawet ta forma nie zwalnia ich od codziennej walki z chwastami. Tyle, że zamiast plewienia wyławia się tu kilogramy niepotrzebnych wodorostów.
6. Nga Phe Kyaung
Jedna z zabytkowych statuetek w klasztorze Nga Phe Kyaung
Kolejnym postojem była wizyta w klasztorze Nga Phe Kyaung, znanym powszechnie raczej jako Klasztor Skaczących Kotów. Nazwa ta pochodzi od pokazów kocich sztuczek, które jeszcze niedawno odbywały się tu dosyć regularnie. Na szczęście w ostatnich latach mnisi stwierdzili, że i bez tej atrakcji klasztor przyciąga dostatecznie dużo turystów. Dlatego obecnie koty mogą leniwie wygrzewać się na drewnianych podestach i nie są już zmuszane do ciągłego przeskakiwania przez kolorowe obręcze. Ponoć jeszcze czasem, któryś z mnichów zapragnie pochwalić się swoimi umiejętnościami trenerskimi, ale nie jest to już obowiązkowy punkt programu podczas wizyty w klasztorze. Nam w każdym razie w zupełności wystarczyła możliwość głaskania kocich rezydentów i napawania się spokojną atmosferą tej XIX-wiecznej, drewnianej świątyni.
Klasztorny posiłek
Dopiero przed południem zrobiło się tu trochę tłoczniej, gdyż był to czas, gdy mnisi spożywali swój ostatni posiłek w ciągu dnia. Widok kilkudziesięciu mnichów, z których najstarszy liczył sobie już 70 lat, zaś najmłodszy niewiele ponad 7, rozbudził we wszystkich odwiedzających żyłkę fotoreportera. Zresztą ciekawie było przyglądać się z jakim szacunkiem obsługiwani są buddyjscy świętobliwi.
7. Rowerem po Nyaugshwe
Naszą wycieczkę po jeziorze zakończyliśmy dosyć wcześnie. Po 13:00 dotarliśmy do backpakerskiego miasteczka Nyaungshwe. Po ostatnich nocach w namiocie tęskniło nam się już do normalnego łóżka i prysznica, dlatego z wielką z radością zauważyliśmy, że zarezerwowany przez nas hostel Joy (17000 kiatów za pokój) znajdował się przy samej przystani.
Pranie nad brzegiem jeziora
Już po chwili odświeżenia ruszyliśmy na konsumpcyjny spacer po mieście. Nie ma się czym chwalić, ale czasem w naszej podróży bywają takie dni, kiedy zamiast odkrywać lokalne smaki, łapczywie polujemy na naleśniki i włoską kawę. Może wytłumaczy nas fakt, że podczas podróży po Mjanmie te przyjemności były naprawdę rzadko spotykane? Szybko udało nam się ogarnąć topografię miasteczka i spełnić wszystkie nasze zachcianki, bo zamiast spacerować, wskoczyliśmy na wypożyczone rowery (2000 kiatów za dzień).
8. Mjanmarskie winnica
Degustacja w winnicy Red Mountain
Prawdziwą wisienką na torcie tego dnia była wizyta w winnicy Red Mountain. Podobno jednej z dwóch w całej Mjanmie i jednocześnie jedynej, której właścicielem jest Birmańczyk. Jednak nawet tu całe know-how przybyło wraz z francuskim managerem i włoskim sprzętem. Tak przynajmniej poinformowała nas nasz birmański przewodnik. W cenie 5000 kiatów za osobę można było tu nie tylko uczestniczyć w degustacji 4 gatunków wina (białe Sauvignion Blanc, biały Muscat, czerwony Syrah i czerwone Shiraz Tempranillo), ale także odbyć krótką wycieczkę po winnicy.
Birmańska winnica w promieniach zachodzącego słońca
Musimy przyznać, że już sama okolica, warta była pedałowania po górę przez 5 kilometrów z centrum Nyaungshwe. Jednak toskańskie krajobrazy nie gwarantowały toskańskich smaków. Nie jesteśmy dobrymi znawcami wina, ale naszym zdaniem pracownicy Red Mountain muszą się jeszcze natrudzić, by rzeczywiście przyjemnie zaskoczyć europejskich sommelierów. Ale może jeszcze wszystko przed nimi? Tak czy inaczej wizyta w Red Mountain była naprawdę przyjemna, a my po degustacji przenieśliśmy się jeszcze do części restauracyjnej, by – przy kolejnej lampce wytrawnego białego Sauvignon Blanc — delektować się pięknym wieczorem.