Świątynia Wat Phu, czyli wizyta w Królestwie Khmerów
Świątynia Angkor Wat w Kambodży należy do najbardziej rozpoznawalnych podróżniczych cudów świata. Jednak niewiele osób wie, że średniowieczne królestwo Khmerów rozciągało się również na terytorium dzisiejszego Laosu. Pozostałością po tych czasach jest kompleks pałacowy i świątynia Wat Phu w prowincji Champasak. Jeden z dwóch laotańskich zabytków wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Sanktuarium Wat Phu z czasów Królestwa Khmerów
Miejsce, gdzie dziś wznosi się sanktuarium Wat Phu, było uznawane za święte już w V w n.e.. Jednak burzliwe dzieje królestwa sprawiały, że stawiane tu świątynie wciąż plądrowano, niszczono i budowano od nowa. Kompleks świątynno-pałacowy, który dziś możemy podziwiać, powstawał zatem na przestrzeni 300 lat, od XI do XIII stulecia. Nie jest on tak bajkowy jak Angkor Wat, ale brak fantastycznej scenerii rekompensuje spokój tego miejsca i jego malownicza lokalizacja.
Busem, skuterem, meleksem
Najsłynniejsza świątynia w Laosie mieści się w południowej części kraju w prowincji Champasak, graniczącej od południa z Kambodżą i od zachodu z Tajlandią. Turyści, zwiedzający Wat Phu przybywają tu zwykle z dobrze skomunikowanego Pakse. Khmerską świątynię od centrum 80-tysięcznego Pakse dzieli jakieś 35-kilometrów.
Większość osób odwiedzających Wat Phu to laotańscy pielgrzymi
Spokojnie można więc pokusić się o dotarcie tu na wypożyczonym w mieście skuterze. W Pakse jednośladów znajdziemy pod dostatkiem, bo stąd wyrusza się też na jedną z dwóch najsłynniejszych motocyklowych pętli w Laosie. Całkiem porządny skuter automatyczny wypożyczymy tu za 70 000 – 90 000 kipów za dzień, a półautomat już nawet za 40 000 – 60 000 kipów (1$ to ok. 8 000 kipów).Do miasteczka Champasak można też dojechać busem za 50 000 kipów, ale stamtąd do Wat Phu wciąż zostanie nam do przebycia kolejnych 10 km. Nie jest to jednak problemem, bo w Champasak nie brakuje rowerów do wynajęcia i czekających na turystów tuk-tuków.
Ostatni środek transportu w drodze do Wat Phu
Natomiast ostatni etap naszej podróży przebędziemy podłużnym, białym meleksem. Na ten elektryczny samochód natkniemy się już po minięciu kas biletowych, w których przyjdzie nam pozostawić kolejne 50 000 kipów za pojedynczą wejściówkę.
3 poziomy wtajemniczenia
Aleja procesyjna Wat Phu
Wycieczka meleksem trwa zaledwie kilka minut i kończy się przed rozłożystą aleją procesyjną. Przemierzenie tej ścieżki to pierwszy z trzech etapów, prowadzących do świętego sanktuarium na wzgórzu. Aleja procesyjna ciągnie się między dwoma rzędami kamiennych fallusów, nad którymi górują przepiękne drzewa białej plumerii. Fantastyczny zapach ich kwiecia czuć tu niemal wszędzie, co nadaje całemu kompleksowi Wat Phu dodatkowej aury odświętności.
Olbrzymie pawilony pałacowe są dowodem świetności epoki angkoriańskiej
Drugi poziom wiedzie drogą między prostokątnymi pałacowymi pawilonami. Zbudowane z kamiennych bloków, surowe budowle tylko gdzieniegdzie zdradzają dawną świetność. Wciąż jednak można znaleźć misternie rzeźbione płaskorzeźby. Najwięcej jest ich nad głównymi drzwiami pawilonów, w miejscach, które starożytni Grecy nazywali tympanonem. Z umieszczonych na nich scen można domyślić się, że budynki te były poświęcone hinduskiemu bogu – Śiwie. Khmerskie rzeźbienia można też podziwiać na rozsypanych dookoła głazach, które pomimo trwającej tu od lat renowacji, wciąż czekają na ponowne przytwierdzenie ich w odpowiednim miejscu.
Wejście na szczyt po takich schodach to niemałe wyzwanie
Dalej droga wiedzie po kamiennych schodach pod górę, do serca kompleksu – świątyni Wat Phu. Nie są to jednak zwykłe schody. Raczej olbrzymie głazy, które wymagają energii i uważnego gramolenia się pod górę.
Dobry uczynek wątpliwej moralności
Kamienne węże – charakterystyczny motyw architektoniczny z czasów Królestwa Khmerów
Wspinaczkę po kamiennych schodach uprzyjemnia zapach plumerii oraz sprzedawanych tu kadzideł i kwiatów. Nieco mniej mobilizującym widokiem jest inny świątynny zwyczaj, polegający na więzieniu dzikich ptaszków w maleńkich, bambusowych klatkach. Widok nieszczęsnych ptaków ma zachęcić pielgrzymów i turystów do wykupienia ich z niewoli. Dzięki temu sprzedawca nakręca swój wątpliwy moralnie biznes, a wyzwoliciel zyskuje dobry uczynek. Klatki z ptaszkami widzieliśmy w wielu świętych miejscach w Mjanmie i Laosie. Nigdy jednak nie zauważyliśmy, by ktokolwiek płacił za przyjemność bycia wyzwolicielem. Jednak widocznie wciąż ta tradycja musi być opłacalna, bo sprzedawczynie w Wat Phu nie wyglądały, jakby chciały zmienić swój zawód.
Olbrzymie drzewa plumerii tworzą naturalną bramę na drodze do sanktuarium
Niesprawiedliwie jest oceniać z naszej europejskiej perspektywy tę formę zarobkowania. Jednak zawsze taki widok mocno psuł nam nastrój. Dlatego tym razem Marek „niechcący” strącił jedną ze stojących na stoliku klatek. Dwa wróbelki poszybowały w powietrze, ale świątynna przekupka była tak zagadana ze swoja koleżanką, że nawet nie zauważyła swej straty. A my – trochę zawstydzeni, a trochę szczęśliwi – poszliśmy dalej.
Święte sanktuarium, czyli jak Budda wyparł Śiwę
Kamienni strażnicy stoją na straży świątyni, a głęboki dźwięk gongu nadaje jej niezwykle mistycznej aury
Ostatnim, trzecim poziomem, jest miejsce świętego sanktuarium. Kiedyś było ono poświęcone Śiwie i mieściło święty śiwalingam (dla niewtajemniczonych – kosmiczne jajo, boski fallus, z którego według wierzeń hinduskich zrodził się świat), a dziś stoją tam posągi Buddy. Laotańczycy traktują tę świątynię z wielkim namaszczeniem. Kłaniają się posągom i wprawiają w melodyjne drżenie świątynny gong. Dlatego, by nie przeszkadzać im w modlitwach, więcej czasu spędziliśmy na podziwianiu zewnętrznych zdobień świątyni, niż samego jej wnętrza.
Dziś miejsce Śiwy w sanktuarium zajmują posągi Buddy
Zaraz za sanktuarium znajduje się również cudowne źródełko. Kiedyś było ono połączone systemem rur, pozwalających na ciągłe obmywanie boskiego lingwamu. Jednak świątynne akwedukty zostały już dawno rozebrane, bo buddyjskie posągi zwykle obmywa się tylko raz do roku. W połowie kwietnia, podczas „oblewania” buddyjskiego Nowego Roku. Dlatego obecnie woda ze źródełka służy nie bogom, a ludziom, którzy z szacunkiem napełniają swoje butelki świętym płynem.
Trimurti, czyli Brahma, który stwarza Świat, utrzymujący go przy istnieniu Wisznu oraz Śiwa Niszczyciel
Dowodem dawnego kultu Śiwy jest też kamień z płaskorzeźbą, przedstawiającą Trimurti, czyli hinduską Świętą Trójcę: Brahmę, Wisznu i Śiwę. Oblicza tych 3 bóstw, mają wskazywać na 3 aspekty najwyższego Boga, odpowiedzialnego jednocześnie za trzy etapy istnienia: narodziny, życie i śmierć.
Odcisk stopy Oświeconego
Jakby dla równowagi wobec hinduistycznych motywów, buddyści wyryli w pobliskiej skale „odcisk stopy Buddy”. Takie ślady Oświeconego spotyka się często w buddyjski miejscach kultu. Pewnie dla podkreślenia majestatu Buddy, jego odciski zawsze mają niezwykłe rozmiary i wątpliwie ludzkie kształty. Bardziej przypomina to ślad jakiegoś brontozaura z płaskostopiem, ale nie bądźmy drobiazgowi.
Królestwo z lotu ptaka
Kiedyś to miejsce było świadkiem znacznie mniej przyjemnych chwil
Nieco wyżej niż samo sanktuarium wyrasta tu z ziemi olbrzymi głaz. Wystarczy jednak tylko kilka zdecydowanych susów, by znaleźć się na jego szczycie. Głaz ten miał jednak niegdyś niezbyt chwalebne przeznaczenie. Wieki temu, jego obłe kształty spływały krwią ludzi, których życie składane było na ofiarę bogom. Jednak trudno myśleć tu o rzeczach nieprzyjemnych, bo rozciągająca się stąd panorama średniowiecznego królestwa jest naprawdę niesamowita.
Widok na kompleks świątynno-pałacowy ze szczytu głazu ofiarnego
Po przemierzeniu dwóch pierwszych poziomów i długich schodów, tworzących iluzję 6 kamiennych tarasów, znajdujemy się w końcu na wysokości 1400 m n.m.p.. Dopiero tu można w pełni docenić majestat całego kompleksu i zrozumieć, dlaczego to święte miejsca nazywane było od niepamiętnych czasów Wat Phu, czyli Górską Świątynią.