ŁADUJĘ

Z Kalaw do Inle Lake – trekking przez malownicze wzgórza Szanów

Kalaw Inle Lake trekking

Z Kalaw do Inle Lake – trekking przez malownicze wzgórza Szanów

Górskie Kalaw to najpopularniejsza destynacja wśród turystów planujących trekking w Birmie. Stąd wyrusza się, by podziwiać malownicze wzgórza, zapomniane świątynie i codzienne życie birmańskich rolników. Dlatego decydując się na trekking z Kalaw należy nastawić się bardziej na wyprawę „agrokulturalną” niż zdobywanie szczytów. Końcowym celem jest natomiast zwykle najpiękniejsze birmańskie – jezioro Inle Lake.

Kalaw Inle Lake trekking

Niestety jak w każdym ubogim kraju trekking, czyli „spacerowanie bez celu”, jest głównie przywilejem zachodnich turystów. W pobliżu Kalaw nie znajdziemy zatem żadnych oznaczeń szlaków, ale za to z pewnością trafimy na agencję oferującą usługi przewodnika. Koszt takiego towarzystwa to 40$-80$ od turysty za dzień. Jednak w czasach, gdy każdy może sobie ściągnąć mapę offline i poszukać na niej interesujących ścieżek, samodzielny trekking nie jest już zupełną „czarną magią”. Dlatego postanowiliśmy dotrzeć do Inle Lake na własną rękę.

Dzień pierwszy

Tras z Kalaw do Inle Lake jest kilka i większość z nich jest dostępna dla turystów przez cały rok. Pieszo można wyruszyć już z samego Kalaw (trasa dzielona jest wtedy na 3-4 dni), ale my zdecydowaliśmy tylko na 2-dniowy trekking. Dlatego rozpoczęliśmy go z, oddalonego o 15 kilometrów, Lemind. Do samego Lemind dotarliśmy autostopem, który w tej części świata powinien nazywać się raczej „pick-up stopem”. Bo to zwykle właściciele pick-upów są najchętniejsi do zabierania dodatkowych pasażerów. Może nie czują się wtedy tak skrępowani, bo nie muszą silić się na żadne konwersacje. Po prostu w odpowiednim momencie pukamy w szybkę, dając znak, by się zatrzymali. Zeskakujemy, a oni mają niepotrzebny bagaż z głowy i dobry uczynek na koncie.

Kalaw Inle Lake trekking

Nasza trasa zaczynała się przy przydrożnym sklepie w Lemind, następnie biegła przez wioskę w stronę buddyjskiego klasztoru i dalej na wschód. Od samego początku wycieczki mogliśmy przyglądać się spokojnemu birmańskiemu życiu na wsi. Tutejsze kobiety nosiły typowe dla kraju Szanów nakrycie głowy – pomarańczowe chusty przypominające trochę skrzyżowanie ręcznika z arafatką. Za to już tylko niektóre z nich miały twarze umalowane tatanką. Jest to bardzo popularna, tradycyjna birmańska maść, wytwarzana z drzewa o tej samej nazwie. Ozdabiając nią twarze Birmańczycy (a szczególnie panie) dbają o cerę i chronią ją przed słońcem.

Kalaw Inle Lake trekking

W Lemind buźki umazane tanaką miały prawie tylko dzieciaki. Może kobietom było szkoda malować się do ciężkiej pracy? Bo prawie każdy dorosły, którego mijaliśmy, zajęty był swoimi obowiązkami. Nawet para staruszków, która krzątała się po obejściu wokół ogromnego czarnego byka. Ten rogaty Fernando słuchał się swojej filigranowej pani jak pies. Więc mogliśmy spokojnie zrobić zdjęcie jemu i jego właścicielce.

Kalaw Inle Lake trekking

Jeszcze większe wrażanie niż olbrzymi byk zrobiły na nas gigantyczne drzewa, które mijaliśmy po drodze. Były przepiękne. Z grubymi na kilkanaście metrów pniami i niewiele cieńszymi konarami, mogły dać schronienie niemałej wojskowej kompanii. Sama trasa też była przyjemna. Bardziej płaska niż górska. Jednak, co jakiś czas – niemal niezauważalnie – docieraliśmy na wzgórze, z którego rozciągał się piękny widok na kilka kilometrów.

Kalaw Inle Lake trekking

Ciekawie było też przypatrywać się ludziom pracującym w polu. W tym regionie uprawia się głównie pszenicę, ziemniaki, sezam, papryczki chili, herbatę i oczywiście ryż. Większość plonów uzyskuje się przy wykorzystaniu najprostszych narzędzi i codziennej, mozolnej pracy ludzkich mięśni. Natomiast najpopularniejszym środkiem transportu jest tu wóz zaprzęgnięty w dwa woły.

Kalaw Inle Lake trekking

Im dłużej wędrowaliśmy, tym mniej było murowanych domów, a ich miejsce zajmowały bambusowe chaty na palach. Czasami wybiegały z nich dzieciaki, by nam pomachać, a nawet popisać się mini-występem artystycznym.

Kalaw Inle Lake trekking

Po 7 km doszliśmy do wioski bez nazwy (przynajmniej na naszej mapie), gdzie miała się znajdować restauracja i guest house (na mapie nazywało się to: Home Stay Khon Hla). Mimo to żaden z domów nie wyróżniał się niczym, co wskazywałoby, że przyjmują w nim gości. Jednak, gdy dotarliśmy dokładnie tam, gdzie prowadziła aplikacja, pani domu nie wydawała się być zaskoczona. Na podwórku szybko rozstawiono przed nami plastikowy stolik i krzesła. Po chwili wylądował na nim nawet różowy obrus i termos pełen zielonej herbaty. Gospodyni nie mała nawet problemów w zrozumieniu naszej prośby o posiłek bez mięsa. W tym celu wystarczyło tylko raz wymówić magiczne birmańskie „tata lo” (tata – mięso, lo – nie / bez). Po kilkunastu minutach jedliśmy już obfite porcje nudli z warzywami, warzywno-grzybowy bulion i fantastyczną sałatkę z awokado. Może nie był to najbardziej wykwintny obiad, ale jedzenie było naprawdę pyszne i świeże, a za całość zapłaciliśmy tylko 3000 kiatów (czyli jakieś 2,3 $).

Kalaw Inle Lake trekking

Pokrzepieni ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaraz za wioską natrafiliśmy na ukryty wśród drzew kompleks świątynny. Spośród starych ceglanych stup, niemal zupełnie porośniętych zielskiem, wyłaniały się nowe, świeżo odmalowane na złoto. Zdradzało to trochę powszechną zależność, którą zdążyliśmy zauważyć w Birmie – w czasie, gdy wiele zabytkowych, pięknych świątyń niszczeje, Birmańczycy wciąż wolą budować nowe niż remontować np. dach XVIII-wiecznego świątynnego krużganku. Tak jakby rozkład świętych budynków był tak samo nieodwracalny i konieczny jak powolne starzenie się człowieka. Ale nie czepiajmy się Birmańczyków, bo czy w Polsce nie bywa czasem podobnie?

Kalaw Inle Lake trekking

Potem już w popołudniowym, łagodnym słońcu maszerowaliśmy przez wzgórza, aż do wioski Part Tu, po drodze zatrzymując się jeszcze na podziwianie pięknego zachodu słońca.

Kalaw Inle Lake trekking

Do samej wioski dotarliśmy chwilę przed zupełną ciemnością. Zanim jeszcze dostrzegliśmy pierwsze domy w Part Tu słychać było już z daleka dudniącą muzykę. Nie były to żadne folkowe melodie, lecz mocne brzmienie jakiegoś birmańskiego techno-disco. Tym bardziej byliśmy zdziwieni, gdy okazało się, że uroczystość świętowana w wiosce ma charakter religijny. Tutejsi mieszkańcy świętowali ceremonię shinbyu czyli wyświęcenia swoich kilkuletnich synów na mnichów. W Mjanmie, podobnie jak w innych buddyjskich krajach, powszechne jest, że chłopcy w wieku od 7 do 13 lat wstępują na kilka tygodni do klasztoru. Nie tylko uczą się wtedy modlitw i religijnych założeń, ale także żyją jak mnisi, żywiąc się tym, co otrzymają z porannej jałmużny. Wielu chłopców zostaje w klasztorach na dłużej. Mają wtedy zapewnioną darmową edukację i skromne, lecz przyzwoite warunki. Do podstawowych obowiązków buddysty należy bowiem troska o potrzeby materialne wspólnoty mnichów. Służba w klasztorze to też czas, kiedy synowie zbierają zasługi duchowe dla swoich rodziców. Dlatego zdarza się, że bogate pary adoptują na jakiś czas chłopca z biednej rodziny, by w ich imieniu wstąpił do klasztoru.

Kalaw Inle Lake trekking

Gdy przybyliśmy do Part Tu było już po ceremonii, ale przez otwarte okna widać było, że rodziny nadal świętują, częstując bliskich jedzeniem i wyskokowymi napojami. Przed domami stały też zbudowane na potrzeby ceremonii, udekorowane, prostokątne namioty oraz kolumnowe głośniki. Z każdego z nich leciał inny kawałek, dlatego w sumie cała wioska dudniła w kakofonicznych basach. Kręciliśmy się między domami, mając nadzieję, że może ktoś zaprosi nas do wspólnego świętowania, ale nikt nie zwracał uwagi na naszą obecność. Dlatego ostatecznie postanowiliśmy odwiedzić tutejszy bar. Dopiero tam spotkaliśmy innych turystów (londyńczyka i parę z Czech), którzy w eskorcie przewodników przemierzali podobną trasę. Nie zostaliśmy jednak na noc w Part Tu, lecz przeszliśmy jeszcze kolejne 4 kilometry do następnej wioski. Nie chcieliśmy rozkładać namiotu, gdzieś wśród dudniących głośników, więc rozbiliśmy się w Kyuat Su niedaleko szkoły. Tu też świętowano shinbyu, ale już znacznie subtelniej. Ze szkoły słychać było grę na pianinie i śpiewających przy nim ludzi. My dodatkowo słyszeliśmy nad sobą jeszcze nietoperze, które wydawały naprawdę niesamowite dźwięki. Przypominało to odpalanie mechanicznego silniczka od małego wiatraka. Tak czy inaczej, wciąż zasypiało się przyjemniej niż w hałaśliwym Part Tu.

Dzień drugi

Jeszcze zanim założyliśmy namiot, zaczęły nas mijać kilkuosobowe wycieczki z przewodnikiem. Niebawem my też dołączyliśmy do wspólnego traktu, ale już po kilkunastu minutach grupy zaczęły się rozchodzić – każda w swoją stronę. My za swój punk docelowy wybraliśmy Inthein. Niewielką wioskę, położoną przy południowym brzegu Inle Lake. Mieliśmy zatem do przejścia jeszcze 16 kilometrów.

Kalaw Inle Lake trekking

Jednak upalne słońce mocno dawało się we znaki, a krajobraz był dużo bardziej monotonny niż poprzedniego dnia. Przez większość czasu trasa biegła czerwono-brunatną ścieżką wśród wysuszonych słońcem krzaków. Dlatego z utęsknieniem wypatrywaliśmy drzew gigantów, które rzeczywiście pojawiały się co kilka kilometrów, stwarzając doskonałe warunki do chwilowego odpoczynku. Przyjemną przerwą w miarowym marszu było spotkanie z nowo wyświęconymi mnichami. Mimo karminowych szat i świeżo ogolonych głów, chłopcy zachowywali się jak wszystkie normalne dziesięciolatki na całym świecie. Bawili się w ganianego, zaczepiali i śmiali ze swoich żartów.

Kalaw Inle Lake trekking

Po 13:00 na naszym widnokręgu zamajaczyło się Inthein, a wraz z nim zielone prostokąty, przeznaczone do wysiewu ryżu. Z daleka jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy, że te prostokąty rozdzielone są siecią wodnych kanałów, prowadzących bezpośrednio do Inle Lake. Nie zdawaliśmy sobie też sprawy, że ulokowane wśród nich malownicze domki, znajdują się na wysokich palach, zanurzonych głęboko pod wodą. O wszystkim tym mieliśmy się przekonać dopiero nazajutrz podczas wycieczki łódką po jeziorze Inle. Tego dnia postanowiliśmy bowiem zwiedzić Inthein i jeszcze raz przenocować się w namiocie.

Kalaw Inle Lake trekking

O samym zwiedzaniu Inthein opowiemy jednak w kolejnym poście o wycieczce po jeziorze Inle Lake. Teraz możemy jeszcze zdradzić, że na naszą decyzję o pozostaniu na noc w Inthein zadecydował również jeden korzystny czynnik. Zauważyliśmy, że Birmańczycy, mieszkający w pobliżu Inle Lake, korzystają z dobrodziejstw jeziora i przyłączonych do niego kanałów niczym z naturalnej łazienki. Godzinę przed zmrokiem wskakują po prostu do wody razem z mydłem, szamponem i szczoteczką do zębów. Co ciekawe często nawet w grupach koedukacyjnych. Po prostu starają się nie eksponować swojej nagości i umiejętnie osłaniają się długimi chustami. Widok kilkudziesięciu półnagich osób zgromadzonych wieczorem wzdłuż kanałów Inthein nikogo zatem nie dziwi.

Kalaw Inle Lake trekking

Jednak, kiedy sami postanowiliśmy pójść w ślady Birmańczyków, wywołaliśmy małą sensację. Na szczęście polegała ona tylko na życzliwym przypatrywaniu się i kilku wybuchach śmiechu, a skończyła na pożyczeniu nam wiaderka do polewania. Pewnie niewielu turystów decyduje się na tego typu kąpiel. Fakt, nie jest to najkorzystniejsze dla flory i fauny jeziora. Ale dwie kąpiele więcej chyba nic w tej kwestii nie zmienią? Za to my czuliśmy się fantastycznie, mogąc zmyć z siebie trudy dwudniowej wyprawy z Kalaw, podczas której przemierzyliśmy 32 kilometry.

1 Comment

LEAVE A COMMENT

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: